PARAFIALNE REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE 16-19 MARCA 2025 - katechezy rekolekcyjne

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE – DZIEŃ 1 –ŚW. SZARBEL

16 marca 2025 roku – "Przemienienie - doświadczenie mocy Boga".

Już to kiedyś mówiłem. Dokładnie w sierpniu 2023 roku w święto Przemienia Pańskiego. Modląc się każdego dnia za tych wszystkich, którym modlitwę obiecałem, albo którzy o modlitwę mnie prosili – także za Was – lubię rozważać na różańcu tajemnicę Przemienienia na Górze Tabor. Proszę wtedy Maryję, by razem ze mną prosiła swojego Syna, by Ten objawił swą moc w życiu tych wszystkich powierzonych mojej modlitwie, jak objawił ją Piotrowi, Jakubowi i Janowi na Górze Tabor. Modlę się także, by odmienił, albo przemienił niełatwe sytuacje, z którymi przecież, choć w różnym stopniu, to jednak niemal codziennie się zmagamy.

Jezus zabiera swoich uczniów na Górę Tabor, by tam wobec nich zamanifestować swoją moc i chwałę. W pewnym sensie chce im pokazać swoją boską moc. Chce im udowodnić, że nie jest tylko człowiekiem. A wszystko po to, by nie wystraszyli się, gdy zobaczą Go umierającego na krzyżu. By ich wiara nie uległa zachwianiu.

Macie takie doświadczenie w swoim życiu, kiedy to Bóg objawił Wam swoją moc? Macie doświadczenie mocy Boga, który wyprowadza Was z najgorszych tarapatów? Doświadczyliście takiego spotkania z Bogiem, który objawia swoją moc i chwałę, wyzwalając Was z czegoś mniej lub bardziej trudnego, wyprowadzając z mniejszej lub większej życiowej ciemności? Macie takie doświadczenie Boga, który przemienia Wasze życie?

Bóg naprawdę daje nam znaki swojej obecności, znaki swojej mocy i swojego działania. Wystarczy spojrzeć na życie świętych. W pierwszym dniu naszych tegorocznych wielkopostnych rekolekcji towarzyszy nam św. Szarbel, którego relikwie czcimy w naszej parafii od 2016 roku. To najbardziej „aktywny” święty w Kościele. Tylko od 1950 roku, kiedy zaczęto archiwizować opisy cudów, Bóg za jego wstawiennictwem dokonał ponad 34 tysięcy cudownych uzdrowień. Mowa tu tylko o tych oficjalnie zbadanych i potwierdzonych. W naszej parafii w ostatnich latach tych cudów – mniej lub bardziej spektakularnych – było kilkanaście. Uzdrowienie siedmioletniej Jessiki z guza mózgu, uzdrowienie rocznego Adasia, uzdrowienie kobiety z nowotworu narządów rozrodczych, uzdrowienie dwumiesięcznej dziewczynki, wymodlenie wymarzonej pracy, rodzinne pojednanie itd., itp.

Nie chciałbym dzisiaj mówić o życiorysie św. Szarbela. Te informacje z łatwością znajdziecie w Internecie. Przypomnę tylko o znakach, jakie towarzyszyły jego śmierci (24.12.1898): światło nad grobem przez 40 dni i nocy, stała temperatura i elastyczność ciała, brak śladów rozkładu, oleista ciecz wypływająca z grobu, zdjęcie zakonników przy grobie…

Jednym z najbardziej znanych cudów jest uzdrowienie Nouhad Al-Chami, 59-letniej Libanki, matki dwanaściorga dzieci. Po wylewie dostała lewostronnego paraliżu ciała. Dodatkową komplikacją była niedrożność arterii szyjnej – nie mogła mówić ani jeść. Operacja była niemożliwa do przeprowadzenia, gdyż – w opinii lekarzy – z niemal stuprocentową pewnością zakończyłaby się śmiercią Nouhad. Dzieci i mąż jedyną nadzieję pokładali w Bogu. Był rok 1993. Najstarszy syn Saad wybrał się do grobu św. Szarbela, aby tam modlić się o uzdrowienie matki. Było to 22 stycznia 1993 roku. Po powrocie do domu namaścił olejem z grobu o. Charbela szyję chorej. Późnym wieczorem w trakcie modlitwy kobieta zasnęła. Śniła, że przy jej łóżku zjawił się św. Charbel wraz z innym zakonnikiem. Powiedział: „Jestem o. Charbel, przyszedłem, aby cię zoperować”. Kobieta bardzo się bała – zakonnicy nie mieli ani narzędzi chirurgicznych, ani środków znieczulających. W pewnym momencie poczuła na swej szyi ręce zakonnika i wielki ból, ale nie mogła ani krzyczeć, ani się opierać. Kiedy zakończyli tę niezwykłą operację, posadzili ją na łóżku. Święty Charbel powiedział: „Jesteś już zdrowa, możesz jeść i pić, chodzić i pracować”. Potem obaj zniknęli w jasnym świetle.

Kiedy Nouhad się obudziła, zobaczyła, że jest w takiej pozycji, jak we śnie. Mogła wstać z łóżka i chodzić po pokoju. Mąż patrzył na to i pytał: „Co ty robisz?”. „Zostałam uzdrowiona dzięki św. o. Charbelowi…”. W lustrze zobaczyła, że po obu stronach szyi, która była cała we krwi, ma zszyte rany długości 14 centymetrów. Kiedy później zbadano tę krew, okazało się, że nie ma ona żadnej grupy. Szycie chirurgiczne było doskonałe i perfekcyjne. Kolejnej nocy ukazał się Libance św. Charbel, mówiąc: „Zoperowałem cię, aby ludzie się nawracali widząc, że zostałaś cudownie uzdrowiona. Proszę cię, abyś uczestniczyła w Mszy Św. w Annaya 22 każdego miesiąca. Twoje rany będą wtedy krwawić”. Każdego miesiąca, 22 dnia, można spotkać Nouhad w Sanktuarium w Annaya. Z blizn wypływają krople krwi.

W naszej parafii, jak wspomniałem, tych cudów było kilkanaście. Chciałbym dzisiaj wspomnieć o niespełna 36-letnim mężczyźnie, mężu, ojcu trojga dzieci, Polaku, który wraz z rodziną mieszkał południowej Anglii. Jesienią 2021 roku zachorował na Covid. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że jego stan – w skutek tej choroby – był krytyczny. Został przetransportowany londyńskiego szpitala, podłączony do maszyny ECMO – płucoserca. Miał między innymi zapadnięte płuca, obrzęk mózgu, sepsę. Dodatkowym problemem był fakt, że mężczyzna, zanim zachorował, skłócił się z całą rodziną. Był antyszczepionkowcem. Nie odzywał się z rodzicami i żoną, ponieważ wbrew jego woli przyjęli szczepionkę przeciwko Covidowi. Oni nie pragnęli nawet tak bardzo jego uzdrowienia, jak tego, by przed śmiercią móc się z nim pojednać, pogodzić. Przyjechali do św. Szarbela dużą grupą – żona, dzieci, rodzice, przyjaciele, sąsiedzi, znajomi. Przygotowywałem ich na najgorsze. Lekarze dawali mężczyźnie 1 procent szans na przeżycie. Była Msza św. Była modlitwa za wstawiennictwem św. Szarbela. W sposób kompletnie niewytłumaczalny, od czasu tej wizyty „pielgrzymów z południa Anglii” i modlitwy, stan mężczyzny zaczął się z dnia na dzień poprawiać. Jego pobyt w szpitalu trwał kilka miesięcy. Uczył się ponownie mówić. Uczył się chodzić. Ale żyje. 

Pan Bóg pragnie nam objawiać swoją moc, a przez to przemieniać nasze życie. Daje nam ku temu liczne okazje. Obecność św. Szarbela w znaku relikwii niewątpliwie jest taką okazją. Wielu z niej korzysta. Nie ma miesiąca, by ludzie nie przybywali do św. Szarbela z różnych stron Wielkiej Brytanii. Niemal co tydzień pojawia się ktoś, kto specjalnie z Polski przyleciał, by pomodlić się przy tych relikwiach. Przylot rano, wizyta w naszym kościele i wieczorny powrót. Duży wysiłek, prawda? A jak wielka wiara… Wiele razy tutaj – na Hendon – ludzie pytają o św. Szarbela. „Relikwie są zawsze wystawione i codzienne, od rana do wieczora dostępne. Co miesiąc odbywają się nabożeństwa. Pojedźcie do naszego kościoła parafialnego, pomódlcie się, doświadczycie mocy Boga – mówię”. Wiecie jaką odpowiedź najczęściej słyszę? „Proszę księdza, na Kensington? Na Earls Court? To za daleko. Nie mam czasu. Może tak przywiózłby ksiądz te relikwie tutaj?”.

Kochani, te rekolekcje są dla nas świetną okazją, by doświadczyć mocy Boga; by doświadczyć Jego Bożego działania. Nic jednak się nie stanie bez naszego wysiłku. Ale jeśli już ten wysiłek podejmiemy, możemy być pewni, że niezależnie od tego jak ciężkie i burzliwe przychodzą na nas próby, nigdy nie jesteśmy pozostawieni samym sobie. Zawsze jesteśmy w rękach Pana. W rękach, które nas stworzyły, a teraz wspierają nas na drodze życia. Potrzeba jednak naszego wysiłku i naszej modlitwy. Musimy się modlić. Wytrwale, cierpliwie, ufnie i pokornie. Byśmy pukali. Nie zapukali raz jeden i odeszli. Pukali, aż otworzą. A otworzą na pewno. Każdemu jednemu.

-----------------------------------------------------------------------------------------

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE – DZIEŃ 2 – ŚW. FAUSTYNA KOWALSKA

17 marca 2025 roku – "Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny".

„Zgrzeszyliśmy, zbłądziliśmy, popełniliśmy nieprawość i zbuntowaliśmy się, odstąpiliśmy od Twoich przykazań. Nie byliśmy posłuszni. Wstyd na naszych twarzach, bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie”. Ileż to już razy w naszym życiu tak mówiliśmy… Ileż to już razy obiecaliśmy poprawę: najpierw sobie, później Bogu, może komuś bliskiemu. I wydaje się, że jeszcze nie jeden raz będziemy musieli zdobyć się na takie wyznania, stanięcie w prawdzie, bolesne zderzenie z własną ułomną naturą… Na szczęście jednak „Pan, Bóg nasz, jest miłosierny i okazuje łaskawość, mimo że zbuntowaliśmy się przeciw Niemu”.

W szczególny sposób to rozumienie miłosierdzia zakodowane jest w jego łacińskim określeniu: „misericordia”. Wpisane są weń dwa słowa: „miser” – ubogi, oraz „cor” – serce. „Misericordia” znaczy „serce dla ubogich”. Dla tych, którzy nie mają, są potrzebujący, znaleźli się w bardzo „mizernych” okolicznościach. Tacy właśnie wszyscy jesteśmy w odniesieniu do Boga. A On ma dla nas wszystkich serce. Nikogo nie odrzuca.

O tym Bożym sercu pełnym miłości do nas przypomina nam w naszej parafii obecność św. s. Faustyny Kowalskiej w znaku jej relikwii. Urodzona w 1905 r. Polka wywodziła się z prostego domu. Natchniona słowami samego Jezusa wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, gdzie prowadziła pokorne i ciche życie, jednocześnie nosząc w swoim wnętrzu przebogate dary łaski Bożej. Swoje duchowe życie spisywała w „Dzienniczku”. Zmarła na gruźlicę w wieku 33 lat (1938 r.). Dała światu objawienie o Bożym Miłosierdziu, przepowiedziała wiele wydarzeń, a po śmierci była pośrednikiem niezliczonej liczby cudów. Święta s. Faustyna (Helena Kowalska) to jedna z największych mistyczek w historii Kościoła, stygmatyczka i wizjonerka.

Siostra Faustyna za życia i po śmierci była pośredniczką niezliczonej ilości cudów. Książka „Cuda świętej Faustyny” z 2014 r. opisuje 12 osób i cudownych sytuacji wiążących je z s. Faustyną. Przykładem może być uzdrowienie z nowotworu kard. Franciszka Macharskiego, o czym Faustyna wiedziała, a kardynał nigdy nikomu nie powiedział! Wielu cudów wierni już nawet nie zgłaszają, pewni co do wstawiennictwa świętej, i stąd trudno oszacować ich ilość. Na uwagę zasługuje cud za sprawą którego Faustyna została świętą – uzdrowienie ks. Ronalda Pytla z Baltimore. Dzięki wstawiennictwu świętej Faustyny dotkliwa choroba serca cudownie ustąpiła, w sposób, którego lekarze nie potrafili wyjaśnić.

Nie cuda jednak są najważniejsze w całej spuściźnie życia siostry Faustyny. Najważniejsze jest Orędzie o Bożym Miłosierdziu. Orędzie o Bogu, który kocha nas niezmienną miłością, bez względu na to, jaka jest moralna kondycja naszego życia. Ma dla nas serce. Dla nas – mizernych, upadłych, poranionych grzechami własnymi i cudzymi.

Już kiedyś to mówiłem. Dzisiaj powtórzę. Wyobraźcie sobie, że wierzycie w takiego boga, który potrafiłby włożyć kij w szprychy koła roweru, którym człowiek mknie przez życia, tylko po to, by ten się przewrócił, poturbował, pokiereszował i nawrócił z niewłaściwej drogi. Boży kij włożony w szprychy roweru, któremu na imię życie. Kij choroby, kij śmierci dziecka, kij cierpienia, kij nowotworu, kij utraty pracy, kij uzależnienia, kij samotności… Wierzycie w takiego boga, który posługuje się takimi kijami?

A co byście powiedzieli o takim rodzicu – ojcu czy matce – który widząc, że jego córka jedzie rowerem złą drogą, wkłada w szprychy metalową rurę, by dziecko się przewróciło i zreflektowało? Przecież takiego rodzica – kierując się naszą sprawiedliwością – wsadzilibyśmy do więzienia. Dlaczego więc do więzienia na wsadzimy takiego fałszywego bożka, w którego wciąż wielu wierzy? Nie brakuje ludzi, którzy wierzą właśnie w takiego bożka. To ludzie zgorszeni Bożym Miłosierdziem i zafascynowani bożkiem, który najpierw człowieka ukarze, a dopiero później przytuli i pogłaska.

W skutek tego mamy Jezusa miłosiernego tu na ziemi, ale karzącego w świecie przyszłym (lub odwrotnie). Jezusa, który tutaj człowiekowi wybacza, ale później już nie (lub odwrotnie). Tak przedstawiany Bóg wydaje się kapryśny i niewiarygodny. Taki też jest jeden z głównych powodów, dla którego chrześcijańskie przesłanie nie porusza dzisiaj ludzi tak bardzo jak kiedyś. Co więc powinniśmy zrobić? Odpowiedzią jest Orędzie Bożego Miłosierdzia, które Bóg dał nam przez św. Faustynę. Chrześcijańskie przesłanie musi rozpocząć się od skorygowania obrazu Boga, który nie może już dłużej być „sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”.

A co ze sprawiedliwością? – zapytacie. W rozumieniu Biblii i Ewangelii sprawiedliwość i miłosierdzie są ze sobą tożsame. Bóg jest w taki sposób sprawiedliwy, że okazuje miłosierdzie. Dlatego nie znajdziecie w Starym Testamencie Żyda, który boi się Boga sprawiedliwego. Żyd pobożny ma nadzieję wobec Boga sprawiedliwego, że Bóg go nie zostawi w chwili doświadczenia, w chwili krzywdy. Kiedy popatrzymy na cały Stary Testament, zobaczymy że Bóg zawsze przezwycięża grzech Izraelitów, kochając ich jeszcze bardziej! To właśnie jest naprawcza sprawiedliwość Boga. To właśnie jest Jego miłosierdzie!

„Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”.

Nie wystarczy jednak tylko od czasu do czasu strategicznie uznać swoją winę, wyspowiadać się i uważać, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Potrzeba czegoś więcej. Tym czymś jest sposób patrzenia na innych przepełnionym miłością wzrokiem Ojca.

Wielki, choć skandalizujący irlandzki poeta i prozaik Oscar Wilde mawiał, iż „jedyna różnica pomiędzy świętymi a grzesznikami polega na tym, że każdy święty ma jakąś przeszłość, a każdy grzesznik ma przyszłość". Dlatego pamiętaj: Bóg kocha cię, stając po twojej stronie, gdy w twoim wewnętrznym dialogu pojawia się i samooskarżenie, i obrona siebie.
Bóg kocha cię, zamieniając twoje błędy w łaskę, tak że wracasz do siebie w nowym powiększonym kształcie. Bóg stoi przy tobie, a nie przeciwko tobie, kiedy odczuwasz pokusę, by się siebie wstydzić lub się nienawidzić. Wśród przyjaciół Boga było, jest i będzie miejsce dla głęboko wierzących oraz dla niedowiarków i wątpiących. Dla skał Piotrowych i wątpiących Tomaszów. Dla ciebie i dla mnie. To właśnie jest Boże miłosierdzie.

Mówiłem o tym w homilii podczas Mszy św. w sanktuarium św. s. Faustyny, kiedy delegacja naszej parafii odbierała jej relikwie – Imię każdego z nas jest zapisane na Dłoniach Jezusa. Atramentem jest Jego Krew. Piórem są gwoździe.

Żeby coś zapisać – mówił św. Antoni z Padwy – potrzebujemy karty, atramentu i pióra. By nie zapomnieć o człowieku, Bóg zapisuje imię każdego z nas na dłoniach Chrystusa; jako atramentu używa Jego krwi; jako pióra – używa gwoździ (tekst można zresztą też tłumaczyć: „Oto WYRYŁEM cię na Moich dłoniach”).

Jezus pokazuje nam więc dłonie nie po to, by objawić nam naturę i logikę sądu, ale po to, by objawić nam swoje ciągłe miłosierdzie! To nie przekaz na dzień paruzji, ale na teraz – na takie momenty, kiedy nam się wydaje, że Bóg nas porzucił, nie przejmuje się nami, zostawił nas samych w samym środku najboleśniejszych doświadczeń; kiedy czujemy się wydani na pastwę zła, bezbronni wobec jego agresji. Bóg tymczasem nie jest w stanie o nas zapomnieć. Nawet gdyby chciał… każdego z nas wyrył sobie na dłoniach. By nie zapomnieć! Imię każdego z nas pali go na rękach. Nieustannie. Na szczęście.

----------------------------------------------------------------------------------------------------

REKOLEKCJE WIELKOPOSTNE – DZIEŃ 3 – ŚW. WOJCIECH

18 marca 2025 roku – "Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie".

Widzieliście film „U Pana Boga w Królowym Moście” (reż. Jacek Bromski, Polska 2024)? To czwarta część doskonale znanej tetralogii filmowej mieszczącej również „U Pana Boga za piecem”, „U Pana Boga w ogródku” i „U Pana Boga za miedzą”. Główna bohaterka – Marta (Aleksandra Grabowska) to młoda, żądna przygód archeolożka z Warszawy. Przybywa do Królowego Mostu, by przeprowadzić badania w podziemiach tamtejszego kościoła. Film ogólnie nie porywa i jest bardzo przeciętny. Ujęła mnie jednak jedna scena. To rozmowa Marty – owej młodej, ambitnej żądnej przygód studentki z miejscowym proboszczem (Krzysztof Dzierma). Rozmowa, w której Marta jest bezwzględna w swojej krytyce wobec Kościoła. W końcu zadaje proboszczowi fundamentalne pytanie: „Dlaczego ksiądz jest ciągle księdzem?”. Piękna i budująca jest odpowiedź duszpasterza Królowego Mostu: „Nie jestem w Kościele ze względu na czyjąś moralność, ani też nie mam zamiaru odchodzić ze względu na niemoralność. Jestem, bo ludzie zawierzyli mi wiele spraw. I co – teraz mam sobie tak pójść? Zostaję, bo tu są ludzie, którzy tworzą ten Kościół i taki właśnie Kościół kocham, bo jest w nim Pan Bóg. A ty nie trać wiary”.

Ta scena, w mojej opinii, w najprostszy możliwy sposób pokazuje to, co dla każdego księdza, każdego duszpasterza powinno być najważniejsze – ludzie. W dzisiejszej Ewangelii Jezus  bezwzględnie krytykuje uczonych w Piśmie i faryzeuszy. Kiedy słucham tych cierpkich słów Jezusa, mam wrażenie, że dzisiaj są bardziej nawet aktualne, niż były wtedy. Są aktualne wobec nas – duchownych, którzy nie rzadko zachowujemy się identycznie, jak uczeni w Piśmie i faryzeusze w czasach Jezusa. „Mówią, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi”.

Jak w tej sytuacji się zachować? Opuścić Kościół? Odejść? Zmienić wyznanie? Stracić wiarę? Narzekać i biadolić? Plotkować? Generalizować i wrzucać wszystkich do przysłowiowego jednego worka? Jezus nie sugeruje żadnego z powyższych rozwiązań. Wręcz przeciwnie. Mówi: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”.

Naszej parafii patronuje św. Wojciech. Jest też obecny fizycznie pośród nas w znaku relikwii. Jest naszym pasterzem – moglibyśmy powiedzieć. Jest naszym proboszczem. Więcej nawet – Wojciech jest naszym biskupem. To w niego warto się wpatrywać, jego naśladować, jego o pomoc prosić. Zastanawialiście się kiedyś nad skądinąd fascynującym zbiegiem okoliczności, że jeden z największych filarów polskiej literatury nosił nazwisko Słowacki, jakby był Słowakiem, a a główny patron Polski jest… Czechem?

Święty Wojciech, mając dwadzieścia siedem lat, został biskupem Pragi. Niezbyt mu się tam układało więc musiał uciekać do Włoch, gdzie wstąpił do benedyktynów. Później kilka razy wracał jeszcze do Czech, w końcu uciekł stamtąd na dobre, by w końcu z garstką ludzi ruszyć nawracać Prusów, którzy w okolicach dzisiejszego Elbląga albo już w obwodzie kaliningradzkim go zabili. Ale po kolei.

Kardynał Grzegorz Ryś lubi, nie bez racji, mówić, że Wojciech był człowiekiem, któremu w życiu nic nie wyszło, nic się nie udało. Kiedy został młodym biskupem, spotkał się z ogromną niechęcią ze strony swoich diecezjan. Z czego wynikała ta niechęć? Ano z tego, że próbował zaprowadzić w głowach swoich owieczek porządek. Występował przeciwko modnej wówczas wciąż poligamii, apelował do księży, by się nie żenili, tępił małżeństwa bliskich krewnych popularne zwłaszcza wśród możnych, którzy z kolei ostro za takie podejście krytykowali Wojciecha. Stanowczo sprzeciwiał się sprzedawaniu chrześcijan w niewolę Żydom, którzy wywozili ich później zwykle na Bliski Wschód i odsprzedawali Arabom (handel słowiańskimi niewolnikami był wówczas jedna z głównych gałęzi czeskiej gospodarki, król czerpał z tego konkretne zyski). Próbował też przekonać swoich diecezjan, by nie handlowali w niedzielę. W żywotach Wojciecha opisywana jest na przykład taka sytuacja, gdy stanął w obronie kobiety, która miał romans, ale, żałując tego, schroniła się przed zemstą męża w kościele. Mąż z kolegami nic sobie jednak z tego nie robił, panowie wywlekli panią ze świątyni i zabili, łamiąc tym samym święte prawo azylu kościelnego, o który mógł prosić grzesznik. To było bezpośrednim powodem wyjazdu Wojciecha z Pragi, rzucenia ręcznika i uznania, że zamiast użerać się gamoniami, lepiej zadbać o własna dusze w jakimś benedyktyńskim opactwie.

Urzeka mnie w Wojciechu to, że konsekwentnie wdrażał w życie swoją wizję duszpasterzowania. Bardzo zgrabnie maluje ją Roman Michałowski, pisząc, że większość znanych nam hierarchów tamtego czasu preferowała model nazwany „eklezjologią wysp”. W skrócie chodziło o to, że dany biskup tworzył na sowim terenie wyspę świętości i kościelnej „ładności”, dajmy na to, fundując jakiś kościół, kapitułę czy klasztor. W tym miejscu specjalnej troski wszyscy pięknie się modlili i zachwycali Pana Boga odwdzięczającego się im łaskami. Wojciecha to nie interesowało. Nie interesowało go tworzenie kościelnych elit i wysp świętości. On naprawdę żył tym, że trzeba o Jezusie opowiedzieć wszędzie, każdemu człowiekowi.

Wojciech był ponad miarę wrażliwy, wyprzedzający swoją epokę, autentycznie wierzący i po prostu dobry, ale też – w najlepszym tego słowa znaczeniu – odrobinę naiwny. Wojciechowi, jak powiedziałem, w życiu prawie nic się nie udało. Do czego przyłożył rękę, to mu nie wyszło. Ale jedna rzecz mu się udała bezdyskusyjnie. Udało mu się odwzorować własnym życiem, życie Jezusa Chrystusa. Jak wchodzimy do katedry gnieźnieńskiej, przechodzimy przez Drzwi Gnieźnieńskie. Jak ktoś nie zna Ewangelii, to nie przeczyta tych drzwi, bo te drzwi pokazują równoległość życia św. Wojciecha do życia Pana Jezusa. Od momentu ofiarowania w Świątyni, aż po męczeństwo. To jest tym ważniejsze, że te Drzwi powstały w oparciu o najstarsze żywoty św. Wojciecha, a te były pisane zaraz w następnym pokoleniu, po śmierci wojciechowej, z bardzo bliskiej perspektywy. Najstarsze żywoty pisali ludzie, którzy mogli albo sami Wojciecha jeszcze spotkać, gdyby mieli takie szczęście, a na pewno spotykali świadków jego życia. Taki benedyktyński mnich z Rzymu na Awentynie, który się nazywał Jan Kanapariusz, napisał najstarszy żywot. Potem Brunon z Kwerfurtu, który wędrował właściwie po śladach Wojciecha. Był we wszystkich miejscach, począwszy od Magdeburga, gdzie się Wojciech uczył jako młody chłopak. Wszystkie te miejsca odwiedzał, rozmawiał z ludźmi, pisał żywot. Obydwa te żywoty – i Jana Kanapriusza i Brunona z Kwerfurtu – pokazują, że Wojciech jest tak naprawdę „Alter Christus”. Ktoś mógł patrzeć na Wojciecha i mówić: „Tak żył Jezus”. Nawet jeśli wiele rzeczy mu się nie udawało, to mu się udało niesłychanie. Odwzorować swoim życiem życie Jezusa Chrystusa. Tego Wam bardzo życzę, sobie też, żeby się nam to jedno w życiu udało.

Druga rzecz, na którą chcę zwrócić uwagę, bo o tym rzadziej mówimy. Z reguły pokazuje się Wojciecha, jako męczennika. Ja bym chciał pokazać Wojciecha, jako człowieka wielkiego miłosierdzia. Rzadko wydobywamy z jego żywotów te elementy miłosierdzia Wojciecha. Można by książkę o tym napisać, ale chcę zwrócić uwagę na jeden szczegół. Wojciech, tak jak uczyła wtedy cała tradycja Kościoła i prawo kościelne, wszystkie dochody Kościoła dzielił na cztery części. Jedna na potrzeby jego samego – prowadzenie domu, katedry itd. Druga na potrzeby księży. Trzecia na remonty i rozbudowę kościołów. Czwarta na ubogich. Jedna czwarta wszystkich dochodów kościelnych szła na potrzeby ubogich. A tak naprawdę to więcej, niż jedna czwarta, bo więźniów, których trzeba było wykupywać, wykupywana za pieniądze przeznaczone na budowę kościołów. A przybyszów i pielgrzymów, którzy przychodzili mu do domu, biskup miał utrzymać z pieniędzy, które były jego częścią, a nie z tej, która była przeznaczona na dzieła miłosierdzia. Jakby to zliczyć, to pewnie jedna trzecia dochodów szła na cele, które my dzisiaj nazywamy celami charytatywnymi. To jest tym ważniejsze, jak sobie uświadomimy, że Wojciech był dopiero drugim biskupem Pragi. Czyli on tak naprawdę budował Kościół, który powstał. Ta diecezja, która powstała, potrzebowała wszystkiego – struktur, nowych kościołów itd. Kiedy pierwszy raz Wojciecha wyrzucona z Pragi, a w zasadzie sam odszedł, bo nie znajdował języka wspólnego ze swoimi diecezjanami, musiał odejść, to dlatego, że nie znalazł zrozumienie, że nie rozpacza, że nie ma pieniędzy na budowę kościoła, ale rozpacza, że nie ma pieniędzy na wykupienie więźniów. Patrzyli na tego biskupa, nie rozumieli go. W żywotach jest napisane, że każdego więźnia w Pradze, Wojciech znał po imieniu. Nie znał po imieniu domowników, ale więźniów znał wszystkich po imieniu.

Wojciech był wyjątkiem pośród pasterzy średniowiecznego Kościoła. Do czego przyłożył rękę, to mu nie wyszło. Ale jedna rzecz mu się udała bezdyskusyjnie. Udało mu się odwzorować własnym życiem, życie Jezusa Chrystusa. I to jest dla nas wskazówka, ponieważ na tym polega chrześcijaństwo – niezależnie od tego, kim jesteśmy, naszym najważniejszym celem powinno być naśladowanie Chrystusa.

Na koniec wrócę jeszcze do proboszcza Królowego Mostu. Jest taka scena, gdy podjeżdża swoim rowerem pod figurkę Najświętszej Maryi Panny i modli się szczerze. Ta jego modlitwa zawiera bardzo wiele ciekawych spostrzeżeń. Pozwolę sobie przytoczyć ją w całości: „Smutek mnie ogarnia, Przenajświętsza Panienko, a czasem i gniew. Chociaż ja wiem, że gniewu należy się wystrzegać, bo to przeważnie myśli mąci. Przyszła dzisiaj do mnie Marta. Odrzuca Kościół. Ten Kościół, który ustami różnych biskupów głosi straszne rzeczy. A jeśli tak, jak Marta, i inni młodzi ludzie odrzucą Kościół, to znaczy odrzucą wiarę, bo dla nich wiara i Kościół to samo, to co wtedy będzie? Jeżeli na Ziemi pozostanie tylko to pokolenie, to nie będzie Kościoła? Jak głupi bolszewicy chcieli wykończyć religię, to zaczęli prześladować księży i zrobili z nich męczenników za wolność wszystkich ludzi. A trzeba było dać im władzę, pieniądze, hołubić do piersi, to sami by się wykończyli, tak jak to robią teraz”.

Smutna jest ta modlitwa księdza proboszcza. Smutna, bo tak bardzo prawdziwa. Patrząc na Kościół nie zapominajmy jednak, że zawsze byli w nim także tacy pasterze, jak Wojciech. Byli i wciąż są.

GRANICE DIALOGU - rozważanie na 1. niedzielę Wielkiego Postu

GRANICE DIALOGU

I Niedziela Wielkiego Postu

9 marca 2025 roku

I CZYTANIE: Pwt 26, 4-10. II CZYTANIE: Rz 10, 8-13. EWANGELIA: Łk 4, 1-13.

Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu, a wiedziony był przez Ducha na pustyni czterdzieści dni, i był kuszony przez diabła. Nic przez owe dni nie jadł, a po ich upływie poczuł głód. Rzekł Mu wtedy diabeł: "Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby stał się chlebem". Odpowiedział mu Jezus: "Napisane jest: „Nie samym chlebem żyje człowiek”. Wówczas powiódł Go diabeł w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł do Niego: "Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je dać, komu zechcę...

ZACHOWUJCIE POKÓJ MIĘDZY SOBĄ - rozważanie na 8. niedzielę zwykłą

ZACHOWUJCIE POKÓJ MIĘDZY SOBĄ

VIII Niedziela zwykła

2 marca 2025 roku

I CZYTANIE: Syr 27, 4-7. II CZYTANIE: 1 Kor 15, 54b-58. EWANGELIA: Łk 6, 39-45.

Jezus opowiedział uczniom przypowieść: "Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego. Nie ma drzewa dobrego, które by wydawało zły owoc, ani też drzewa złego, które by dobry owoc wydawało...

RECEPTA NA DOBREGO DUSZPASTERZA - rozważanie na 5. niedzielę zwykłą

RECEPTA NA DOBREGO DUSZPASTERZA

V Niedziela zwykła

9 lutego 2025 roku

I CZYTANIE: Iz 6, 1-2a. 3-8. II CZYTANIE: 1 Kor 15, 1-11. EWANGELIA: Łk 5, 1-11.

Pewnego razu – gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret – zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: "Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!" A Szymon odpowiedział: "Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci". Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać...

Nasza witryna używa plików cookies. Dowiedz się więcej:Polityka prywatności