NIEGRZECZNI I GRZESZNI - rozważanie na 6. niedzielę zwykłą

NIEGRZECZNI I GRZESZNI

VI Niedziela zwykła

11 lutego 2024 roku

I CZYTANIE: Kpł 13, 1-2. 45-46. II CZYTANIE: 1 Kor 10,31-11,1. EWANGELIA: Mk 1,40-45.

Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: „Chcę, bądź oczyszczony”. Natychmiast trąd go opuścił i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił ze słowami: „Uważaj, nikomu nic nie mów, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich”. Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.

Ksiądz Grzegorz Strzelczyk w książce „Wielkie tematy teologii” pisze, że mamy współcześnie do czynienia „z kryzysem odczuwania i rozumienia potrzeby oraz idei zbawienia” (G. Strzelczyk, „Po co zbawienie? Po co Kościół?”, w: Z. Nosowski (red.), „Wielkie tematy teologii”, Warszawa b.r.w., s. 24-27). Dlaczego tak się dzieje? Potrzeba zbawienia jest nieodłączna od świadomości zagrożenia. Trzeba mieć od czego być zbawionym, wyzwolonym, ocalonym. Misją Jezusa jest rozpraszanie wszelkiego zła, które nas otacza. To zło jest jednak nie tylko wokół nas, lecz także w nas samych. Tym złem jest nasz grzech. To on czyni nas trędowatymi. W świecie, w którym żyjemy – mówiłem o tym również przed tygodniem – człowiek traci świadomość grzechu. Tam bowiem, gdzie nie ma odniesienia do Boga, tam nie może być mowy o grzechu. Człowiek nieświadomy swojego grzechu, nie szuka zbawienia, ocalenia, wyzwolenia. Pogrąża się natomiast w ciemności, nie znajdując źródeł swojego wewnętrznego smutku, lęku a czasem nawet i rozpaczy.

„Przyszedł do Jezusa trędowaty i upadając na kolana, prosił Go: «Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić»” (Mk 1,40). Myślę, że w tym obrazie każdy z nas może zobaczyć, rozpoznać siebie. Przychodzimy wszak do Jezusa skażeni trądem grzechu, który niszczy naszą wewnętrzną harmonię, budzi niepokój i rodzi w nas poczucie winy. Do kogo pójść ze swoim grzechem, jeśli nie do Jezusa? Przychodzimy do Niego z naszą biedą, z tym, z czym sami sobie nie potrafimy poradzić. Przychodzimy i klękamy. Nikt nie klęka przed człowiekiem, by zadać pytanie. Klękamy przed Bogiem, bo tylko na kolanach możemy prosić o odpowiedź na pytanie, od którego zależy nasze życie i szczęście. Tylko na kolanach możemy prosić o wyzwolenie, o ocalenie.

Jezus nie brzydzi się naszego grzechu, tak jak nie brzydził się trędowatego. Więcej nawet, On dotknął tego człowieka, łamiąc tym samym przyjęte przepisy prawa, reguły zachowań i wszelkie konwenanse, zaciągając przy tym rytualną nieczystość. Taki właśnie jest Jezus. Nierzadko w Kościele chcielibyśmy ograniczać Jego działanie i Jego miłosierdzie. Tworzymy i mnożymy rozmaite przepisy, prawa, reguły. Chcielibyśmy zadekretować, komu należy się błogosławieństwo, a komu należałoby go odmówić. Chcielibyśmy rozsądzić, kto jest godny zbawienia, a kto nie. Chcielibyśmy wskazać, kto jest bliżej Boga, a kto nie ma z Nim nic wspólnego.

Tymczasem „Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go”. „Zdjęty litością” – z gr. „splagchnizomai” – św. Hieronim tłumaczył: „poruszony miłosierdziem” – co dosłownie znaczy „dotknięty do samych wnętrzności (splagchna)”. Jezus – zgodnie z pragnieniem chorego – skraca dystans. Wcale nie do odległości na „wyciągnięcie ręki”. Jezus wpuszcza trędowatego do swojego wnętrza! Do swojego „łona” – co jeszcze lepiej oddaje myślenie hebrajskie. Z Jezusowego miłosierdzia ma nie tylko być uzdrowiony, ale narodzić się na nowo. Macie takie doświadczenie w swoim życiu, że Jezus daje Wam nowe życie? Że Was rodzi na nowo? To właśnie jest zbawienie, o którym tak wiele w Kościele mówimy, a które przez wielu wciąż jeszcze jest kompletnie niezrozumiane.

Mylą się ci, którzy próbują wmawiać, że na zbawienie trzeba sobie zasłużyć. Jeszcze boleśniej mylą się ci, którzy twierdzą, że na zbawienie trzeba sobie zasłużyć jakimś egzaminem polegającym na konieczności cierpienia. „Zasłużyliśmy” już na zbawienie wszyscy – naszym grzechem. I nie trzeba żadnej innej zasługi, by skorzystać z tego, czym pragnie obdarowywać nas Zbawca. Grzech jest naszą „zasługą”. Tak właśnie działa Bóg. Ofiaruje nam zbawienie, a więc ocalenie i wyzwolenie, zanim cokolwiek zrobimy, by je otrzymać. On nie pyta: „A byłeś grzeczny?”. Bo wie, że nie byliśmy. I właśnie dlatego daje nam zbawienie. Przychodzi do niegrzecznych i grzesznych, bo grzeczni i bezgrzeszni nie potrzebują zbawienia. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mt 9,12).

Nasza witryna używa plików cookies. Dowiedz się więcej:Polityka prywatności