POLSKIM KATOLIKOM W LONDYNIE ODEBRANO DOSTĘP DO KAPLICY. Z POMOCĄ PRZYSZLI ANGLIKANIE
z Londynu
25.03.2023
CZYTA SIĘ 8 MINUT
Ks. Bartosz Rajewski ponad rok szukał nowej przystani dla swoich parafian. Pytał w różnych katolickich parafiach – bez powodzenia. W końcu spotkał się z księdzem anglikańskim, a ten uznał, że to bardzo dobry, ekumeniczny pomysł.
Nad Londynem kilka rzadkich chmur, w dole widać więc wyraźnie jeszcze senne o tej porze domostwa. Na lotnisku Stansted czeka umówiony kierowca. Wszystko zgodnie z planem – najpierw pojedziemy do sobotniej szkoły dla polskich dzieci w londyńskiej dzielnicy Hammersmith, w której lekcje religii prowadzi dziś ks. Bartosz Rajewski.
Ksiądz Bartosz jest proboszczem polskiej parafii pw. św. Wojciecha, która po zakończeniu obostrzeń pandemicznych w 2021 r. została wyproszona z dotychczasowego miejsca – po niemal 80 latach. Podobny los spotkał ostatnio inną polską wspólnotę w londyńskiej dzielnicy Highgate.
Utrata dotychczasowego adresu to niejedyna bolączka polskich katolików w Zjednoczonym Królestwie. Istnieją obawy, że w niedalekiej przyszłości z powodu braku księży i coraz mniejszej liczby wiernych trzeba będzie łączyć, a nawet zamykać niektóre polskie parafie.
Gościnne progi
W szkole w Hammersmith właśnie zaczęła się przerwa. Z księdzem Bartoszem wchodzimy na szkolne boisko – wokół gwar, gromady dzieci biegają tam i z powrotem, tuż obok kilkunastu chłopców gra w kosza. – Obecna sytuacja polskich katolików na Wyspach? – zastanawia się przez chwilę kapłan. – Czasy zrobiły się na pewno trudniejsze. Choćby nasza parafia. Na początku marca 2020 r. gospodarze bazyliki Brompton, ojcowie filipini, oficjalnie oznajmili nam, że z powodu pandemii nie możemy już korzystać z kaplicy bocznej, czyli Little Brompton. Po zniesieniu restrykcji liczyliśmy na rychły powrót do tego miejsca, nie uzyskaliśmy jednak zgody na jej dalsze użytkowanie. Staliśmy się więc bezdomni.
Katolicki kościół Brompton Oratory w londyńskiej dzielnicy South Kensington to monumentalna budowla (największa świątynia katolicka w Londynie po opactwie westminsterskim). Polacy gromadzili się w niej od 1942 r. Wiernych było niegdyś tak wielu, opowiada ks. Bartosz, że rozległy tłum zajmował cały plac przed kościołem, a nawet wylewał się na ulicę, blokując ruch samochodów – a trzeba pamiętać, że to jedna z ruchliwych londyńskich arterii (nieopodal stoi słynny dom towarowy Harrods).
W Kensington chętnie osiedlali się niegdyś polscy emigranci. Przybywali do Wielkiej Brytanii falami – jako pierwsi w znacznej jak na ówczesne czasy liczbie pojawili się uciekinierzy po powstaniu listopadowym.
Kolejne większe napływy przybyszów z ziem polskich nastąpiły po I wojnie światowej (ok. 50 tys.) oraz w czasie II wojny, gdy na Wyspach pojawiło się kilkadziesiąt tysięcy cywilów i żołnierzy. Ich znacząca liczba osiadła właśnie w Kensington.
– Jesteśmy spadkobiercami tego wszystkiego – mówi ks. Bartosz Rajewski. – Nasi dzisiejsi parafianie to głównie przedstawiciele fali emigracyjnej po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. To przede wszystkim młode rodziny, choć nie brakuje także przedstawicieli starszej emigracji.
Dlaczego ojcowie filipini nie zezwolili na dalsze użytkowanie Little Brompton przez polskich wiernych? Według ks. Rajewskiego zakonnicy już od dawna okazywali niechęć wobec Polaków w swoich progach. – Potrafili przerwać mszę lub nawet spowiedź, twierdząc, że za dużo spowiadamy – opowiada duchowny.
Ks. Bartosz Rajewski ponad rok szukał nowej przystani dla swoich parafian. Pytał w różnych katolickich parafiach – bez powodzenia. Pomyślał więc o anglikanach – spotkał się z księdzem dziekanem odpowiedzialnym za anglikańskie parafie w centrum Londynu. Ten uznał, że to bardzo dobry, ekumeniczny pomysł – i dosłownie następnego dnia ks. Bartosz miał już kilka propozycji. W lutym 2022 r. spotkał się z ks. Paulem Bagottem, proboszczem parafii przy kościele pw. św. Kutberta na Kensington and Chelsea. Duchowni szybko doszli do porozumienia.
– Gdy usłyszałem o problemach polskiej parafii – wspomina ks. Paul Bagott – uznałem, że moim obowiązkiem jest przyjść z pomocą. Gościnność jest przecież ważną częścią chrześcijańskiej postawy życiowej. Z radością więc przyjąłem braci i siostry w Chrystusie w swoje progi.
W Niedzielę Miłosierdzia 24 kwietnia 2022 r. – po otrzymaniu stosownych pozwoleń oraz sfinalizowaniu kwestii prawno-finansowych – odbyła się inauguracja obecności polskiej parafii w nowym miejscu.
Blisko siebie
Niedziela. W kościele św. Kutberta właśnie zaczyna się msza w języku polskim. Do świątyni wchodzą jeszcze ostatni spóźnieni wierni. Próbuję ich zliczyć: jest blisko 70 osób.
Po nabożeństwie stały punkt programu: kawa i pączek, wydawane na tyłach świątyni. To od lat stały element w życiu parafii św. Wojciecha, który ma pomóc w budowaniu tego, co najważniejsze w Kościele: relacji i więzi.
Co dla parafian oznacza możliwość uczestniczenia w polskiej mszy w kościele anglikańskim?
30-letnia Natalia przebywa w Wielkiej Brytanii od 18 lat. Dziś przyszła z mamą, Beatą, która mieszka na stałe w Toruniu. Zanim na dobre osiadła w Londynie, w czasie wakacji zawsze odwiedzała tu babcię – chodziły wówczas razem na polską mszę do Brompton Oratory. Najważniejsza jest dla niej wspólnota – wszyscy się znają. Fakt, że msza odbywa się w kościele anglikańskim, jest dla niej czymś wspaniałym – pokazuje, jak blisko siebie jesteśmy jako chrześcijanie.
Barbara mieszka od 40 lat w Wielkiej Brytanii. Możliwość uczestniczenia w polskiej mszy jest dla niej zawsze dużym przeżyciem – ma wtedy w Londynie namiastkę polskości. A fakt, że ta msza odbywa się w kościele anglikańskim, nie stanowi dla niej żadnego problemu. Bo niby dlaczego?
– To coś niesamowitego, że anglikanie przyjmują u siebie Polaków i wspólnie tu egzystują, dając właściwie wszystko, co mogą – mówi Marek Tomas, powiernik Polskiej Misji Katolickiej. – Kto wie, może to będzie początek zbliżenia obu Kościołów i szansa dla obu wspólnot? – zastanawia się.
Horyzont pełen wyzwań
Zaangażowanie w życie religijne Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii wcale nie wygląda różowo. Jak wynika z szacunków Polskiej Misji Katolickiej, przed brexitem i pandemią w praktykach religijnych uczestniczyło ok. 10 proc. Polaków mieszkających na Wyspach. Ten stan rzeczy uległ pogorszeniu.
– Nie mamy jeszcze pełnej statystyki praktyk religijnych w 2022 r., ale gdy chodzi o uczestnictwo w niedzielnej mszy, to w ramach całej Misji zmniejszyło się ono o 30 proc. w stosunku do okresu sprzed pandemii – mówi rektor Polskiej Misji Katolickiej w Wielkiej Brytanii, ks. Stefan Wylężek.
– Jako polscy katolicy w Wielkiej Brytanii jesteśmy obecnie w zupełnie nowym miejscu – uważa Marek Tomas. – Wielu rodaków wróciło w ostatnim czasie do kraju. Wkrótce może trzeba będzie zamykać albo łączyć niektóre parafie.
Ks. Wylężek widzi sprawę nieco bardziej optymistycznie. – Owszem, problem łączenia parafii jest z pewnością przed nami – przyznaje. – Ale na razie dotyczyło to tylko jednej parafii: proboszcz chciał wrócić do Polski ze względu na troskę o chorą matkę, a biskup odmówił mi przysłania innego księdza. Trzeba jednak pamiętać, że w Anglii i Walii mamy także do czynienia z wewnętrzną migracją Polaków, związaną z poszukiwaniem lepszych warunków życia i pracy. Często jest więc tak, że liczba wiernych w jednych parafiach się zmniejsza, a w innych zwiększa.
Na pewno problemem jest także coraz większy brak księży. – W Polskiej Misji Katolickiej pracuje blisko stu – mówi jej rektor. – Jeśli odejmiemy kilku emerytów, to średnia wieku wynosi około 45 lat. Co roku potrzebujemy 4-5 nowych kapłanów.
A chętnych zwyczajnie brakuje. Powód? W wielu przypadkach warunki pracy i życia księdza w Polsce są po prostu lepsze. Ponadto polski ksiądz w Wielkiej Brytanii wszystkim zajmuje się sam – począwszy od obowiązków duszpasterskich, na sprawach administracyjnych skończywszy.
– Moja parafia obejmowała trzy miasta na południowy wschód od Londynu – wspomina ks. Wojciech Mozdyniewicz, który pracował w Wielkiej Brytanii w latach 2016-22 (obecnie jest proboszczem w Orawce). – Nie miałem swoich kościołów, korzystałem więc ze świątyń angielskich. Nie posiadałem też plebanii. Mieszkałem w wynajętym mieszkaniu na osiedlu mieszkaniowym. Co tydzień jeździłem do poszczególnych miast, gdzie sprawowałem msze, spowiadałem, prowadziłem katechezę. Przygotowywałem też do sakramentów i organizowałem spotkania modlitewne.
Ks. Rajewski dzisiejszej niedzieli pracuje od rana do wieczora – kilka mszy, do tego jeszcze spowiedź, no i przejazdy przez Londyn (jest także proboszczem angielskiej parafii przy kościele św. Patryka w dzielnicy West Hendon, gdzie oprócz nabożeństw w języku angielskim w każdą niedzielę o godzinie 11.00 odprawia także mszę po polsku). Zarobki? 800 funtów miesięcznie ze środków parafialnych (to stała pensja wszystkich kapłanów Polskiej Misji Katolickiej). – Moi koledzy w Polsce, w większości nadal wikariusze, zarabiają często znacznie więcej – mówi.
Dlaczego więc tutaj jest?
– Bo Bóg tak chce – odpowiada krótko. – Sam siebie tu nie wysłałem. Przez ostatnie dwa lata zastanawiałem się, czy mam wrócić do kraju, czy zostać. Uznałem jednak, że skoro jestem potrzebny parafianom, to mam być tutaj.
Inna religijność
Sobotni wieczór. W domu Wojtka i Zosi w londyńskiej dzielnicy West Hendon odbywa się spotkanie rady parafialnej parafii św. Wojciecha. Jest wesoło, swobodnie. Najpierw krótka modlitwa. Następnie ks. Bartosz odczytuje fragment z Dziejów Apostolskich o szemraniu hellenistów przeciw hebrajczykom. Ten tekst – tłumaczy proboszcz – pokazuje wyraźnie, że różnorodność jest wpisana w Kościół i że nie ma w tym nic złego. – Tak jest też w naszym przypadku. Jesteśmy my, katolicy z parafii pw. św. Wojciecha, i oni, anglikanie.
Na stronie internetowej parafii można przeczytać, że jest ona wspólnotą Kościoła i jednocześnie „dziedzińcem pogan”. Ks. Rajewski: – Chodzi o to, że nasz kościół jest dla wszystkich otwarty: wierzących, wątpiących i poszukujących. Staramy się nikogo nie osądzać. Jeden z członków rady parafialnej to na przykład osoba LGBT; w radzie są też dwie osoby, które niedawno się rozwiodły, a jedna z nich żyje w nowym związku. Jestem czasem pytany: czy to problem? Ale jaki to miałby być problem? Ja jako proboszcz i my jako rada parafialna zrobiliśmy wszystko, żeby tej dwójce pomóc – ale przecież nie wszystko można odbudować. Zrobiliśmy, co w naszej mocy, a resztę wie Pan Bóg, On zna serce człowieka, nie my. Bo co mamy im powiedzieć? Żeby sobie poszli gdzie indziej, ponieważ są po rozwodzie? Tym bardziej powinni tu przychodzić, przecież Kościół jest szpitalem polowym dla ludzi poturbowanych, a nie dla świętych.
Pod koniec spotkania pojawia się tort – to z powodu zaległych urodzin ks. Bartosza. Wychodzimy do ogrodu: grill już gotowy. Na stole – a jakże – po polsku: kiełbasa, piwo.
Pytam zebranych przy stole, czy wiara i religijność są tutaj inne niż w Polsce.
Zgodne głosy: tak, tutaj jest inaczej. Chodzi się do kościoła z pragnienia serca, a nie z przymusu.
Zdarza się jednak, że na emigracji wiara nabiera rumieńców dopiero po pewnym czasie. Ania z Bochni po przyjeździe do Wielkiej Brytanii odwiedzała Brompton Oratory jedynie okazjonalnie. Dopiero – opowiada – gdy zaszła w ciążę i okazało się, że dziecko ma wadę serca, poszła do spowiedzi, porozmawiała z księdzem i zrozumiała, że wiara ma prawdziwy sens.
Wszyscy podkreślają: wśród parafian zawiązują się przyjaźnie. A trzeba pamiętać, że w parafii są i milionerzy, i biedacy, którym często nie starcza na podstawowe potrzeby. Wiesia z okolic Zamościa cztery lata temu po przeprowadzce zamieszkała obok Polaków. Przez dwa lata wymieniała z nimi tylko słowa powitania. Aż pewnego dnia sąsiadka złamała nogę. Wiesia poszła do mieszkania obok i mówi do męża sąsiadki: „Słuchaj, musimy ci jakoś pomóc, za tydzień Boże Narodzenie”. I zorganizowała dla nich zbiórkę – dziewczyny z parafii upiekły ciasta, zrobiły sałatki. Święta mieli jak należy.
Bez lęku
Fakt, że sytuacja polskich katolików na Wyspach jest inna niż w Polsce, potwierdza ks. Wojciech Mozdyniewicz. – W Polsce, mamy więcej możliwości i wszystko jest „pod nosem” – tłumaczy. – Zwłaszcza gdy ktoś żyje w większym mieście. Msza, spowiedź, otwarte kościoły, obecność wielu księży, spotkania różnych grup i wspólnot, rekolekcje. W Wielkiej Brytanii często jest tak, że do kościoła trzeba dojechać, na spowiedź się umówić, nie da się po prostu wejść do kościoła na adorację. Tutaj trzeba więc pewnego wysiłku, aby zadbać o własną wiarę.
Ks. Rajewski: – Sztuką jest zgromadzić ludzi, gdy jest ich niewielu. Gdy muszą jechać półtorej godziny do naszego kościoła samochodem, mijając po drodze inne parafie.
Niepewna liczebność polskiej wspólnoty katolickiej dla ks. Bartosza Rajewskiego jednak nie stanowi problemu. – Nie ma sensu pytać o liczbę ludzi na mszy, tylko o liczbę zaangażowanych parafian – tłumaczy. – Ilu z nich jest w radzie parafialnej? Czy rada jest atrapą, w której są tylko klakierzy księdza? Jak jest mało ludzi, to można się lepiej formować nawzajem. Przecież małe, jakościowe wspólnoty to przyszłość Kościoła. ©
Duszpasterstwo Polaków w Wielkiej Brytanii
Polska Misja Katolicka w Anglii i Walii jest właścicielem 38 kościołów i kaplic. W 92 polskich parafiach pracuje 98 księży. Obsługują oni w sumie 221 miejsc, gdzie sprawowana jest niedzielna Eucharystia. Jak informuje rektor Misji ks. Stefan Wylężek, dodatkowe miejsca są wynajmowane od diecezji katolickich i anglikańskich – w tych drugich za zgodą miejscowego biskupa diecezji katolickiej.