POCZTÓWKA Z ITALII

POCZTÓWKA Z ITALII

Od kilku miesięcy regularnie, co tydzień, bywam w Rzymie. Bardzo sobie cenię te krótkie wizyty i nie są one dla mnie wcale męczące. Jest to pewnie zasługa panującego tam klimatu niezwykłej życzliwości, której w zasadzie na każdym kroku doświadczam. Zwłaszcza będąc w koloratce (tak, wiem, że to klerykalizm). Całkiem inaczej niż w Polsce. Wiele razy już pisałem tutaj o mało komfortowych dla mnie sytuacjach, z którymi przyszło mi się zmierzyć w Polsce właśnie, a które nigdy nie powtórzyły się w żadnym innym zakątku świata. Tym bardziej w Anglii czy w Italii. Wiele razy w moim ojczystym kraju, idąc ulicą w koloratce czy sutannie, zostałem zmieszany z błotem, zbluzgany, nazwany „pisowską mendą”, „pisowską k**wą”, czy pedofilem. Kilka tygodni temu ks. Rafał Figiel napisał na swoim facebookowym profilu: „Dzisiaj wieczorem na ulicy przywitano mnie staropolskim „wypie***laj czarnuchu je**ny pederasto”.

A w Anglii czy w Italii? Nic podobnego! Chociażby ostatnia rozmowa z rzymskim taksówkarzem, który – nie zwracając uwagi na późną porę, moje zmęczenie i początkowy brak chęci do rozmowy – zagadywał mnie i pytał o różne ciekawostki dot. Kościoła i życia w Londynie. Sam też podzielił się ze mną historią swojej rodziny i regionu, z którego pochodził (jest góralem z Abruzzo). Włosi lubią podkreślać to, co wyróżnia ich miasto lub region od innych. Z pasją mówił o wojnach, jakie stoczyli jego przodkowie. Z niemal akademickim zacięciem tłumaczył mi, dlaczego Włosi nie płacą podatków i dlaczego jest to moralnie usprawiedliwione. „Dobbiamo organizzarci! – powtarzał, tzn. „musimy się zorganizować” (innymi słowy: musimy sobie radzić). Współczuł mi, że tak samo nie można „się zorganizować” w UK czy w Australii, gdzie pan taksówkarz ma rodzinę.

Nie wyobrażam sobie podobnej rozmowy z taksówkarzem w Polsce. Tym bardziej rozmowy o polityce. A w Italii? Proszę bardzo! Pan taksówkarz chętnie, ale bez wielkiej estymy opowiadał o nowej – pierwszej w historii tego kraju – kobiecie premier. Doszliśmy do wniosku, że w sumie we Włoszech nie ma to większego znaczenia, kto i jak rządzi, bo zasadniczo system jest stabilny i wiele się nie zmienia, mimo, że rządy zmieniają się co kilka lub kilkanaście miesięcy. Nie wiem, czy to prawda, ale rzekomo wystarczy dymisja jednego ministra, by zdymisjonowany został cały gabinet danego premiera. Ponadto przywódcy partyjni i ministrowie niemal bez przerwy obrzucają się obelgami, stawiają żądania, rzucają pogróżki i cały kraj zdaje się wciąż znajdować na krawędzi kryzysu, a jednak gdzieś pod tym wszystkim – inaczej niż w Polsce – jest zwykle miejsce na kompromis i porozumienie, a zdrowy rozsądek najczęściej zwycięża. We Włoszech niemal zawsze i wszędzie, także w polityce, wszystkie kwestie są sporne, więc podlegają negocjacjom. Najlepiej jeśli wszystko jest skomplikowane i pełne niedopowiedzeń. Wtedy łatwo zachować elastyczność.

Spotkałem też bezdomnego (o to w Rzymie nie trudno), który zaznaczył, że niczego ode mnie nie oczekuje, z wyjątkiem odpowiedzi na jedno pytanie. Gdy się zgodziłem, by mi je zadał, zaśpiewał fragment starej włoskiej pieśni bożonarodzeniowej (trudno powiedzieć czy chodziło tu o kolędę), czym wprawił mnie w osłupienie. Pieśń była o tym, że każdy poczciwy człowiek, w Boże Narodzenie powinien znaleźć w każdym domu ogień, przy którym mógłby się ogrzać i „mięso bez ograniczeń tak dla dużych, jak i małych”; i że wszyscy powinni być mile widziani, a biednych i bezdomnych nie powinno przeganiać się z bramy. „Tak kiedyś było – wyśpiewał – dodając – w czasach, gdy nowym był ów stary już dziś kapelusz, który mam na głowie”. Pytanie zaś, na które nie znałem odpowiedzi, brzmiało: „Co się z tym światem stało?”.

Na lotnisko wracałem już nie taksówką, ale autobusem. Cóż to była za podróż! Najpierw okazało się, że nie mogę kupić biletu, bo można płacić tylko i wyłącznie gotówką (społeczna umowa „dobbiamo organizzarci”). Mimo, że autobus planowo miał wyruszyć spod rzymskiego dworca Termini za niecałe dwie minuty, kierowca nie miał żadnego problemu, by poczekać, aż skoczę do bankomatu i wypłacę gotówkę. „Caro Padre! – powiedział ze stoickim spokojem jednocześnie kładąc mi rękę na ramieniu – mamy czas. Poczekam maksymalnie 10 minut”. I poczekali! W czasie podróży do Ciampino okazało się, że mój telefon jest niemal kompletnie rozładowany. Podszedłem więc do sympatycznego kierowcy i zapytałem, czy mógłbym gdzieś podładować komórkę. Autobus jednak był stary, nie miał wejść USB, ani żadnych innych wtyczek. Nie stąd ni zowąd jednak, po jakichś trzech minutach, autobus nagle zatrzymał się na środku ruchliwej drogi, skutecznie blokując przejazd innych pojazdów. „Padre! Padre! – wykrzyknął kierowca. – Przypomniałem sobie, że w torbie mam ładowarkę, którą można podłączyć do zapalniczki. Naładujemy telefon!”. Prawda, że miłe?

Takich sytuacji w Rzymie co tydzień mam bardzo wiele. Dlatego kocham to miasto, tę krainę i tych ludzi. Choć są kwestie, których chyba nigdy nie zrozumiem. Na przykład: dlaczego Włosi mają w swoim słowniku kilkanaście określeń na wieszak, a ani jednego na kaca? Albo dlaczego taksówkarze latem nie używają w samochodach klimatyzacji, a zimą ogrzewania (i otwierają okna!)? Czy też dlaczego u nich można dowoli brudzić obrus w czasie posiłku (co bardzo lubię), a u nas musimy bardzo uważać, by niczego nie poplamić?

Na te pytania nie potrafił odpowiedzieć mi nawet wspomniany pan taksówkarz. Nie przekonał mnie też do życiowej zasady „dobbiamo organizzarci”. „Padre! – wykrzyknął, gdy przyszło do płacenia za kurs. – Po co jak robiłem cały ten wykład o niepłaceniu podatków, skoro ty chcesz teraz płacić kartą? Nie pomyślałeś, że będę musiał od tego odprowadzić podatek. Nie masz pieniędzy?”. „Nie wystarczy potrafić się «zorganizować» – odpowiedziałem. Trzeba być jeszcze «furbo» (tzn. sprytnym). Gdybyś mnie nie wiózł dłuższą trasą niż powinieneś, wówczas zapłaciłbym gotówką. Ponieważ jednak chciałeś mnie oszukać, zapłacę kartą i to tyle, ile wynosi ryczałt za kurs z lotniska, a nie tyle, ile pokazał tachometr. Trzeba sobie radzić.” – odparłem wprawiając go w osłupienie. Pan taksówkarz posmutniał i próbował się jeszcze wytłumaczyć, że on nietutejszy, że z Abruzzo, że pierwszy dzień jeździ, zastępuje kolegę. A ja mu oczywiście uwierzyłem. Życzliwość, której się doświadcza zobowiązuje, by życzliwie patrzeć na innych, także na ich – świadome lub nie – pomyłki. Taka właśnie jest Italia.

Nasza witryna używa plików cookies. Dowiedz się więcej:Polityka prywatności