CHRZEŚCIJAŃSTWO BEZ JEZUSA
2. niedziela zwykła
19 stycznia 2025 roku
I CZYTANIE: Iz 62, 1-5. II CZYTANIE: 1 Kor 12, 4-11. EWANGELIA: J 2, 1-11.
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa rzekła do Niego: "Nie mają wina". Jezus Jej odpowiedział: "Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czy jeszcze nie nadeszła godzina moja?" Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Jezus rzekł do sług: "Napełnijcie stągwie wodą". I napełnili je aż po brzegi. Potem powiedział do nich: "Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu". Ci więc zanieśli. Gdy zaś starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – a nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: "Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory". Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.
„Mamy «chrześcijaństwo» bez Jezusa” – powiedział w jednym z wywiadów kardynał Grzegorz Ryś (abp G. Ryś, P. Sikora, „Czy Kościół ma sens”, Kraków 2021, s. 66). „Mamy «chrześcijaństwo» bez Jezusa. […] Znam sporo takich ludzi, którzy uważają się za chrześcijan, są praktykującymi katolikami, a nie powiedzieliby, że spotkali Jezusa. To nie jest ocena tych ludzi, tylko ocena naszego Kościoła, który – gdy chodzi o gradację prawd – mówi często rzeczy trzecio- lub czwartorzędne, a o tym, co najistotniejsze, milczy” (Tamże, s. 67).
Kiedy zastanawiałem się, do jakiej refleksji zaprasza nas dzisiaj Bóg, doszedłem do wniosku, że chce On, byśmy odpowiedzieli sobie, być może kolejny już raz, na pytanie o początki naszego chrześcijaństwa. Nie o genezę pielęgnowania chrześcijańskich tradycji, datę naszego chrztu, czy świadome uczestnictwo w Eucharystii, lecz o pierwsze spotkanie z Nim, pierwsze objawienie Jego mocy w naszym życiu, pierwszy wstrząs wynikający z tego spotkania, które miało i ma dla naszego życia kolosalne znaczenie. Spotkaliście Chrystusa w swoim życiu? Pamiętacie to spotkanie? Wspominacie je? Warto sobie je przypomnieć, bo to jest właśnie owy początek chrześcijaństwa. Bez tego spotkania, bez osobistego spotkania z Jezusem, również „moje chrześcijaństwo” będzie „chrześcijaństwem” bez Jezusa.
Znamy na pamięć niemal wszystkie szczegóły opowiadania o godach weselnych w Kanie Galilejskiej. Ta uczta to nic innego, jak opowieść o spotkaniu z Jezusem. To wydarzenie spotkania z Nim, które wstrząsnęło uczestnikami tegoż wydarzenia i – z pewnością – miało wpływ na całe ich życie. To nie jest, jak chcieliby niektórzy, kolejna ckliwa opowieść o Matce Najświętszej. Mam nadzieję, że Maryja wybaczy mi tę konstatację, ale w centrum tej opowieści stoi nie Ona, lecz Jezus Chrystus. Maryja ma oczywiście tam swoje miejsce, ale centralnym wydarzeniem (tak, wydarzeniem!) jest Jezus Chrystus. Św. Jan nazwał to wydarzenie początkiem znaków i chwilą, gdy uwierzyli w Jezusa Jego uczniowie. Bo chrześcijaństwo tylko po części zależy od Bożej interwencji. W równej mierze zależy od nas.
Spotkać Jezusa to dostrzec Jego działanie w swoim życiu. Na skutek tego spotkania, zaczynamy nie tylko w Niego wierzyć, ale przede wszystkim zaczynamy wierzyć i ufać Mu. Ma to fundamentalne znaczenie dla naszej wiary i dla naszego chrześcijaństwa. Takie spotkanie może wydarzyć się i najczęściej wydarza się w okolicznościach, których sami nigdy byśmy sobie nie wymyślili. Najczęściej wydarza się w codzienności. Napisze ks. Andrzej Draguła: „W Kanie nie było głosów z nieba, rozdartych obłoków, błyszczących szat ani trąb anielskich. Było wesele, wino i Bóg, co się dał wmieszać w ludzki żywot”. Takie spotkanie nie musi też być i często nie jest wydarzeniem jednorazowym. Może być rozłożone na całe lata, a jego skutki – skutki spotkania Jezusa – dostrzegamy nierzadko dopiero wówczas, gdy spoglądamy w historię naszego życia.
Na synodzie o młodzieży (2018 r.) kardynał Beniamino Stella, ówczesny prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa, publicznie wyznał na auli synodalnej: „Poszedłem do seminarium duchownego mając dwadzieścia kilka lat. Byłem przykładnym katolikiem, praktykującym, chodzącym do kościoła, przestrzegającym przykazań i niemającym bladego pojęcia, kim jest Jezus”. Chwała kardynałowi, który miał odwagę przyznać się publicznie, że w swoim życiu praktykował „chrześcijaństwo” bez Jezusa. Każdy bowiem ma w swoim życiu okresy, gdy praktykuje „chrześcijaństwo” bez Jezusa. Ważne, by prosić Go o takie spotkanie i być na nie otwartym. Bo chrześcijaństwo tylko po części zależy od Bożej interwencji. W równej mierze zależy ode mnie samego.